A to Ci heca!

wtorek, 28 września 2010

S.O.S Ozz.

W Warszawie to już jest tak, że pomimo tego, iż każdy wie jak wygląda komunikacja miejska, nieustannie próbuje się ludziom wcisnąć kit, że jest szybko, punktualnie, czysto i bezpiecznie. Aha, jasne, kiwać to my ale nie nas. Jedynym elementem komunikacji publicznej w naszym mieście, który jest szybki, czysty i punktualny, jest metro.
Chcąc zwiększyć bezpieczeństwo w zbiorkomie jakieś mądre głowy wymyśliły sobie usługę SMS, która ma polegać na tym, że jak widzimy niepokojącą sytuację to wysyłamy wiadomość na jakiś tam numer i ma pojawić się straż miejska. I tu zaczynają się pierwsze kłopoty, bo numer wcale nie jest łatwy do zapamiętania. Ale to nie szkodzi, bo można przecież zapisać w kontaktach. Schody zaczynają się dalej, bo jak już wyślemy takiego sms'a o treści "pomoc" to odsyłają nam szablon, w który mamy wpisać info takie jak nr autobusu, gdzie się znajdujemy, co się dzieje i takie tam.
I teraz wyobraźmy sobie sytuację kiedy do chłopaka podbijają jakieś oprychy i chcą go skroić. Chłopak pokornie oddaje, bo nie chce dostać kosy, a reszta pasażerów gapi się w szybę i nic nie widzi. Ktoś jednak wysłał tego sms'a, załóżmy że zdążył wypełnić ten cholerny szablon. Pytanie jest proste: po jakim czasie zjawi się straż? Przecież oprychy nie będą sobie dalej jechać tym autobusem i wesoło rozmawiać tylko zwieją na najbliższym przystanku. Straż, jeśli w ogóle, pojawi się za późno i chuj z tego będzie.
Tak sobie myślę, że pomysł może nie jest taki zły, tylko bezsensownie jest to wszystko rozwiązane. Zajmuje po prostu za dużo czasu, a w takich wypadkach wszystko dzieje się w ciągu minuty, dwóch. Kolejny bezsensowny pomysł, brawo.
Nie jestem w stanie wymyślić lepszego rozwiązania, ale mam inny- zostawić to w cholerę.I tak padnie po jakimś czasie, a kasa niepotrzebnie wydana.

Dziś nie będzie pojedynczych kawałków, wyrwanych z kontekstu. Dziś będzie cały album, klasyczny album, wykonawcy który przeszedł do klasyki muzyki rockowej, album Ozziego Osbourne'a uważany za jeden z największych klasyków metalu. Lubię tą płytę za to jak Ozzy śpiewa, typowo dla siebie, za teksty, mimo że ambitne specjalnie nie są, ale przede wszystkim za popisy gitarowe pana Zakka Wylde'a. Nie ma wielkich eksperymentów z efektami gitarowymi, jest jedna przygrywka w stylu country i ze dwie akustyczne, reszta z solidnym pierdolnięciem. Solówki powodują u mnie ciarki na plecach i drżenie rąk, przewijam i słucham ich na okrągło. Wielkie dzieło jeśli chodzi o gitarę, chociaż reszta instrumentów też nie odstaje, bo i na basie ładne partie są, na klawiszach, a i perkusista parę pięknych przejść też stworzył. Ogólnie rzecz ujmując jest to album rozrywkowy, na rozluźnienie, świetny do auta. Tylko, że w moim przypadku powoduje nagły skurcz prawej nogi w związku z czym pedał gazu znajduje się zwykle w podłodze.
Moi drodzy, Ozzy Osbourne "No more tears", rok 1991.
Tytułowy singiel:



Jeden z moich ulubionych na płycie:



A w ramach ciekawostki, kawałek zsamplowany przez Returnersów na płycie Małpy:








Link do płyty pod okładką.

środa, 22 września 2010

Dzień pieszego pasażera.

Należy się w końcu przyznać przed światem i samym sobą, że jestem rozbestwioną, leniwą dupą, ponieważ kilka ostatnich dni bez samochodu były dla mnie niemalże koszmarne. Peżot był w warsztacie więc jak się łatwo domyśleć byłem skazany na komunikację miejską, co jak jeszcze łatwiej się domyśleć, nie ucieszyło mnie ani trochę. Chociażby z powodu, że czas dojazdu do pracy wydłużył się prawie dwukrotnie. Tak czy siak, przeżyłem, auto jest już z powrotem, jestem szczęśliwy.
Jak powszechnie wiadomo, bo media wszelkiego rodzaju nie pozwalają nam o tym zapomnieć, dziś obchodzimy Europejski Dzień Bez Samochodu. Idea może to i szczytna i godna pochwały, jednak jak to zwykle u nas efekt był odwrotny do zamierzonego, bo korki jakby większe i wypadków więcej. Jak widać darmowa komunikacja miejska i wypożyczalnie rowerów rozstawione w paru punktach nie przekonały Warszawiaków i mieszkańców okolic do pozostawienia swoich czterech kółek pod domem. W sumie mnie to nie dziwi.
Z racji tego co pisałem w pierwszym akapicie, ja swoim samochodem dziś się nie poruszałem. Jednak ze względu na charakter mojej pracy dzień bez samochodu jest nie lada abstrakcją. Chcieliśmy z kolegą ustalić ten dzień wolnym ale niestety nie udało się. No bo jak dzień bez auta to my też musimy się dostosować i aut nie ruszać. Z dnia dzisiejszego żałuję tylko tych 4,50 zł, które wydałem na bilet dobowy, bo dopiero po jego skasowaniu skapnąłem się, że dziś przejazdy są za darmo.

Dziś 22 września, data niezwykle ważna dla polskiego przemysłu motoryzacyjnego, bo właśnie tego dnia, po ponad 37 latach produkcji, z taśmy montażowej zjechał ostatni Fiat 126 p, znany w pewnych kręgach jako maluch. O roli tego auta w rozwoju motoryzacyjnym Polski pisać nie trzeba, dlatego też naskrobię parę swoich wspomnień z tym niezwykłym pojazdem.
A było to gdzieś w roku 2008, kiedy to kolega Dariusz wpadł na genialny pomysł kupna czerwonego, czyli najszybszego, malucha. Zrobiliśmy więc składkę we we trzech, jeszcze z kolegą Zenonem i za szalone 500 zł nabyliśmy prawdziwe cudo ze spojlerami i wypasionym podświetleniem zegarów w kolorze niebieskim. Pomijam już ile pieniędzy zostało w niego później włożone, jednak wrażenia nie zapomniane. Podróż we czterech chłopa trasą siekierkowską z zawrotną prędkością 105 km/h, holowanie tegoż auta moim z prędkością 110 km/h, zerwana linka holownicza, zerwana linka gazu, rozwalone sprzęgło, niesprawne hamulce, drzwi, które można było otworzyć scyzorykiem i wiele innych ekscytujących przygód. W końcu, jesienią autko nie wytrzymało ekstremalnego traktowania i dokonało żywota na złomowisku przy ulicy Płochocińskiej. Żałuję, że mam tylko jedno zdjęcie tego wspaniałego pojazdu, które słabo oddaje jego urok, ale zawsze coś. Wspomnienia i tak pozostają.


Zwróćcie szczególną uwagę na ten niesamowity, tuningowany tylny zderzak. Dzięki niemu auto niezwykle dobrze trzymało się na zakrętach i nie odrywało od ziemi przy większych prędkościach.

Suplement muzyczny jak zawsze musi być, a skoro o motoryzacji mowa, to kawałki będą dobrane idealnie do jazdy autem:





I to tyle, bo nie chce mi się dalej wymyślać i szukać inny piosenek. ;]



poniedziałek, 20 września 2010

Dawaj na ring! No chyba, że nie...

Poniedziałki są powszechnie uważane za dni do przysłowiowej "dupy" kilku powodów. Przede wszystkim jednak dlatego, że po weekendzie się trzeba ogarnąć i iść znów do pracy. Bywają też du dupy, bo niektóre dni po prostu takie bywają, dotyczy to też pozostałych sześciu. Dzień dzisiejszy był dla mnie totalnie do kitu, zero ogarnięcia, zero chęci do działania. Dobrze, że chociaż szybko zleciał.
Ale jak zwykle nie o tym.
W sobotę, po powrocie do domu, gdzieś w godzinach przez większość ludzi uznawanych za nocne, włączyłem sobie telewizor, a tam jakaś gala, podczas której dorośli faceci tłuką się ze sobą, że niby w ramach szeroko pojętego sportu. Zdaję sobie sprawę, że są różne sporty na tym świecie, ale to całe MMA czy jak to tam, oraz inne tego typu wydają mi się strasznie bzdurne. Ani to widowiskowe, ani ciekawe. Wychodzę z założenia, że jak jest sport walki, gdzie walczy się w ringu to muszą być solidne ciosy, takie żeby krew i pot się lały, zęby wypadały na ziemię, a na twarzach pojawiały się siniaki i opuchlizny we wszystkich kolorach tęczy. Tak czy inaczej, oglądam sobie i widzę, że na salę wchodzi Pan Pudzian ze swoją świtą, przy akompaniamencie jakiejś totalnie festyniarskiej piosenki. Mina oczywiście harda, bo trzeba pokazać że się twardym jest, a nie miętkim. Potem se wchodzi Pan Przeciwnik, wyglądający jak bohater japońskiej kreskówki, odegrane są hymny i walka się zaczyna. Ledwo się zaczęła, a już się skończyła, bo po chwili Pan Pudzian sprowadził Pana Przeciwnika do parteru i zaczął okładać równo. Muszę przyznać, że ubaw miałem przedni, ponieważ wyglądało to jak solówka dwóch małolatów z podstawówki, bo jeden przezwał drugiego i zabrał mu kapsla z pokemonem.
Wiem, nie znam się na tym, przyznaję otwarcie. Wiem też, że są osoby które się jarają, ja to rozumiem, szanuję to, ale gówno mnie to obchodzi. Śmiać mi się też chce gdy słyszę ludzi, którzy nigdy nie przejawiali zainteresowania ową dyscypliną, a mają najwięcej do powiedzenia, krytykują i w ogóle są najmądrzejsi. Cóż, to już chyba taka polska przypadłość.

Ostatnio często zdarza mi się poruszać w obrębię twórczości zespołu Pink Floyd, do której oficjalnie dojrzałem i zrozumiałem. Kiedyś jakoś nie lubiłem, bo jakieś to zbyt zmetaforyzowane mi się to wydawało i bez pierdolnięcia przede wszystkim. Mam w planie napisać całą notkę o albumie "The Wall", który niedługo będzie obchodził 31. rocznicę wydania. Tymczasem jednak proponuję jeden kawałek z tego albumu pt. "Comfortably numb". Wiadomo, że klasa sama w sobie, zwróćcie uwagę na dwie epickie wręcz solówki gitarowe zagrane przez Davida Gilmoura, szał!



Ponadto coś znacznie mniej ambitnego, ale jednak ze stylem:



Oraz coś z naszego podwórka:



Ja się pytam, czemu już się nie robi takiej muzyki? Albo jak się robi coś porównywalnie dobrego to czemu to siedzi w takim podziemiu, że nikt tego nie zna?

poniedziałek, 13 września 2010

Notka numer 125. Nie wiem cz y jest to fakt godny odnotowania, ale jako że chyba przegapiłem ultra-specjalny numer 100 to chyba należałoby wspomnieć o kolejnym "równym". Ale nie o tym dzisiaj.

Jadę sobie, proszę Was, rano samochodem do pracy i sobie słucham radia mego ulubionego, a tam wiadomości. A w wiadomościach nius, że dwie panie sobie wzięły ślub, w Polsce. Oczywiście jak każdy zdrowo myślący człowiek pomyślałem: "Cholera, zdawało mi się, że to tak u nas nie można". Nie myliłem się, nie można, jednak haczyk polega na tym, że jedna z tych pań nie była do końca panią, tylko takim sobie transseksualistą czy jak to się tak mówi żeby było poprawnie politycznie. Sprytne cholera. Wychodzi na to, że panie przechytrzyły państwo, to utwierdza mnie w przekonaniu, że Polak jednak potrafi, niezależnie od orientacji seksualnej. Z drugiej strony jednak, wiadoma sprawa, wszystko odbyło się całkowicie legalnie ponieważ ta pani, która nie jest do końca panią w świetle prawa i dokumentów, którymi się legitymuje kobietą nie jest więc urzędnik nie miał za bardzo się do czego przypieprzyć. Śmiem twierdzić, że mógł nawet nie zwrócić uwagi na to, że coś jest z nią nie tak mając na uwadze modę panującą w niektórych "męskich" kręgach.
Jakby tego było mało, całe zajście miało miejsce w Żelazowej Woli, miejscu tak ważnym dla wszystkich Polaków-patriotów. W miejscu narodzin naszego najsłynniejszego kompozytora, którego muzyka pokrzepiała miliony polskich serc w czasach wielkiej emigracji! Niczego już nie szanują, dokąd zmierzasz Polsko?! Przypuszczam, że jest to kolejny atak pedalskiej żydo-komuny mających na celu zawładnięcie krajem i nami- prawdziwymi Polakami! Nie rzucim ziemi skąd nasz ród!
Tak na serio, żyjemy w czasach kiedy mało co jest w stanie mnie już zdziwić i przekonuję się o tym niemalże codziennie. Zaczynam się bać co przyniesie kolejny dzień.

Ale, ale. Nie może być tak żeby nie było listy przebojów. A prezentuje się ona w sposób następujący:





To by było na tyle, a teraz trochę komercyjnego gówna. Jakiś czas temu zastanawiałem się nad hitem lata 2010, takim typowo popowym i koniec końców doszedłem do wniosku, że zarówno Lady Gaga jak i Katy Perry mogą się schować przed tym. Straszne są takie refreny, bo wkręcają się w głowę. Tak czy inaczej lubię, zabijcie mnie za to.



Czy to oznacza, że już nie jestem niezależny, offowy, alternatywny i indie?

piątek, 3 września 2010

Powrót.

Wakacje w zasadzie się skończyły, z urlopu powróciłem z nieukrywaną niechęcią ale jednak z siłą do działania przynajmniej na najbliższe kilka tygodni. Ładna pogoda została nam brutalnie odebrana co tylko uświadamia nam, że lato nieuchronnie zbliża się do końca, a dalej już będzie tylko zimno i jeszcze zimnej.
Jako, że zaczął się nowy rok szkolny, więc tak jakby wszystko zaczyna się od nowa, postanowiłem się nieco ogarnąć i tchnąć więcej życia w tego bloga, który przez ostatnie dwa-trzy miesiące skazany był na ponurą wegetację. Tematów pewnie mi nie braknie, żeby tylko chęć do pisania była, bo tego jest za mało często. Tak czy inaczej, aby pisać coś sensownego będę musiał ponownie śledzić niusy w sieci, wyrabiać sobie o nich opinie, a później przelewać to na strony swojego bloga. Po przeszło dwóch miesiącach praktycznie zerowego wysiłku intelektualnego przyda się trochę.
Telewizji ruszać nie zamierzam, bo nawet nie wiem co tam jesienią się pojawi i mnie to nie interesuje, a poza tym na pewno nie pojawi się nic co mogłoby być godne jakiejkolwiek uwagi. Precz z telewizją, ostatnio żyję bez niej i czuję się świetnie w związku z tym.
Ciekaw jestem co przyniesie nam nowy rok szkolny. Akademicki z resztą też, bo jakby nie patrzeć to dotyczy mnie bardziej, w końcu studia magisterskie to już poważna sprawa, teeeej!
Planów, założeń i postanowień 120 tysięcy, tylko jak zwykle nie wiem czy uda mi się którekolwiek zrealizować.