A to Ci heca!

sobota, 28 maja 2011

"II"

Trochę sam się sobie dziwię, że pomimo tego, iż ostatnio siedzę w klimatach ultra-hiphopowych naszło mnie na napisanie paru słów o albumie z totalnie przeciwnego bieguna muzycznego. Może to kwestia dystansu, albo nie wiem czego. Ja jednak się skłaniam ku nie-wiadomo-czemu.

Przenieśmy się do roku 1969, kiedy to po sukcesie pierwszego albumu pewni panowie z Anglii postanowili nagrać kolejny, jak się później okazało, przełomowy materiał w historii rocka. Tak się zdarzyło, że trzech najwybitniejszych instrumentalistów oraz jeden z najlepszych wokalistów wszechczasów w czasie trasy koncertowej zarejestrowali album pod wiele mówiącym tytułem "II". A zespół ów nazywał się Led Zeppelin.
Co tu dużo mówić, tekstowo płyta porusza głównie tematy seksu i nie ma co się spodziewać cholera wie jakich cudów lirycznych, lepiej się skupić na warstwie muzycznej. Niezwykle mnie nurtuje jak ten album został odebrany w swoich czasach. W czasach, w których królowali Beatlesi robili się coraz bardziej niegrzeczni, a Stonesi już otwarcie mówili, że już nie chcą trzymać dziewcząt za rękę tylko spędzić z nimi noc. Mimo tego, to musiało być na prawdę ciężkie pierdolnięcie. Mówi się, że jest to pierwszy heavymetalowy album w historii. Ja jednak uważam, że to gówno prawda ponieważ świat jeszcze wtedy nie słyszał za dużo o Black Sabbath. Tak czy inaczej...
Płytę otwiera kawałek "Whole lotta love". To jest jedna z tych piosenek, którą zna niemalże każdy na świecie, a riff wymyślony przez Jimmiego Page'a zapisał się złotymi literami w historii muzyki. Dalej mamy takie kocury jak "Heatbreaker", też jak mi się wydaje utwór znany w świecie. Na szczególną uwagę zasługuje też utwór "Moby Dick", którego lwią część stanowi solo na perkusji w wykonaniu Johna "Bonzo" Bonhama. Słuchając tego można się tylko utwierdzić w przekonaniu, że był on absolutnym wirtuozem swojego instrumentu.
Wspomniałem tylko o trzech utworach, ale nie myślcie że reszta jest gorsza. Wszystkie tworzą zajebiście zwartą całość i zapewniają czterdzieści minut doskonałych doznań muzycznych.
Także jakby ktoś z Was, jakimś cudem nie słyszał tego albumu to polecam gorąco, bo to kawał muzyki i całe ciężkie granie, które było później wywodzi się właśnie z tego.

Nie, nie daję linku żeby można było sobie ściągnąć od razu. Jak ktoś się zainteresuje to sobie znajdzie. Poza tym, jak chcesz to przesłuchasz, jak nie to jesteś głupi. ;)










Komentarze (1):

Blogger n. pisze...

gdzie żeś zaginął :<
wracaj!

20 sierpnia 2011 12:34  

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna