A to Ci heca!

wtorek, 20 lipca 2010

W życiu to już tak jest, że jak coś się fajnego dzieje i spotyka nas dużo miłych rzeczy za jednym zamachem, to możemy być pewni że coś się zaraz spierdoli.
I tak właśnie po superekstra weekendzie nowy tydzień przyniósł samą chujówkę. Jak dotąd przynajmniej, ale mamy dopiero wtorek.
Nie spałem normalnie od czterech dni, z czego dwa oczywiście z powodów melanżowych, a pozostałe z przyczyn których nie jestem do końca pewien. A może jestem, ale nie nadaje się to do pokazania publicznie.

Tak czy inaczej, humor staram sobie poprawić muzyką, a lista przebojów z ostatniego tygodnia przedstawia się mniej więcej tak:

#1



#2



#3



I po raz kolejny Dizzee zrobił kawałek dyskotekowy, którym się jaram. Nie wiem czy jest dobry, wiem że wpadł mi w ucho i słucham często.

Z racji ostatnich rozważań nad tym jaka piosenka w tym roku jest hitem lata, takim hitem-HITEM, który na pewno będzie można usłyszeć w każdej dyskotece czy smażalni ryb nad morzem, mam na to stanowisko dwóch poważnych kandydatów:





Jeśli brać po uwagę ilość wyświetleń klipu na YT to wygrywa Lady Gaga z prawie 50 MILIONAMI obejrzeń. Jeśli byłby to mój subiektywny wybór to chyba jednak Katy, bo przyjemniejsza dla oka. Obiektywnie jednak, obydwa się nadają bardzo.
Uwaga teraz kontrowersyjnie: obydwa kawałki wpadły mi w ucho i nie mogę przestać nucić refrenu. Kurwa mać, nie wstydzę się przyznać!

P.S. Ktoś pewnie powie: "aleee odkrył, przecież to wiadomo, który jest hitem lata", ale miej na względzie drogi Ktosiu, że nie jestem na bieżąco z trendami więc nie wiem co, gdzie i jak. W końcu jestem niezależny, offowy, alternatywny i w ogóle indie i noszę czerwone spodnie.


niedziela, 11 lipca 2010

Kobieeeety, łoo-hoooo.

Jest niedziela, na dworze stopni gdzieś tak z 35, a najdalej gdzie wyciągnąłem tyłek to balkon, ponieważ TEN dzień już we wtorek, a materiał z trzech lat studiów sam się nie powtórzy. W pewnej części to nawet nauczy od nowa. Ale nie o tym dzisiaj.

Żyjemy w czasach, w których każdy walczy o jakieś swoje prawa, sprawy itd. Mniejszości seksualne, religijne i... feministki też. Tylko te ostatnie już od paru dekad walczą.
Ogólnie, jak czytam czy widzę w mediach te wszystkie światłe kobiety wypowiadające się jak to są dyskryminowane, traktowane przedmiotowo, protekcjonalnie i tak dalej. Oczywiście są to szczytne idee, ale drogie feministki, walczycie o parytety, prawo do aborcji i inne ważne rzeczy, zapominając o podstawowych sprawach.
Co mam na myśli pisząc "podstawowe sprawy"? Chodzi mi o to czy te wszystkie działaczki kiedykolwiek miały okazję oglądać którykolwiek z kilku kanałów poświęcony tematyce kobiecej takich jak TVN Style chociażby. Skoro do tej pory nie podniosło się żadne larum z tego powodu, to uważam że jednak nie miały okazji.
Problem z tymi kanałami polega na tym, że serwują swoim telewidzom wyłącznie programy o tematyce "jak dobrze wychować dziecko", "jak rozpalić swojego faceta na 17 tysięcy sposobów", "jak przygotować olśniewające przyjęcie żeby twoja przyjaciółka zzieleniała z zazdrości". Jeszcze gdzieś tam od czasu do czasu trafi się jakaś komedia romantyczna czy babski serial, no i oczywiście "Seks w wielkim mieście".
Przepraszam bardzo, ale nie wydaje mi się, żeby zainteresowania współczesnych kobiet zamykały się w tym kręgu tylko i wyłącznie.
Zastanawiam się czemu nie produkuje się programów o bizneswomen, o kobietach zajmujących się sztuką czy podobnych. Moim zdaniem treść tych kanałów jest totalnie ograniczająca i dobra dla pań po pięćdziesiątce, które tylko siedzą zajmują się prowadzeniem domu. Ewentualnie młodszych ale także siedzących w domu, żeby mogły sobie wypełnić czas między sprzątaniem, a gotowaniem obiadu.
Z resztą, jakby się nad tym zastanowić to podobne zarzuty możnaby skierować do każdego kanału zorientowanego na konkretną grupę społeczną. Kanały dla nastolatków, mężczyzn także bazuję na jakichś beznadziejnych podstawach i stereotypach. Nie ma w nich miejsca dla ludzi, którzy interesują się "czymś więcej".
Telewizja jest najgorsza, nie oglądam jej, bo jestem niezależny, offowy, anty i w ogóle indie.

Jako, że notka o tematyce kobiecej to i muzyka wykonywana przez kobietę będzie. I tak jak normalnie kobiecego rapu nie lubię, tak do do mnie trafia, bo jest świeże, z pomysłem no i po prostu na polskiej scenie tego jeszcze nie było. Polecam wszystkim płytę Wdowy pt. "Superekstra". A tutaj singiel:



No i jeszcze coś starszego co lubię, bo Reno ma kozak zwrotkę i ogólnie fajny kawałek:



Ej, czemu u nas się nie promuje takiej muzyki w ogóle? Przecież to są niemalże murowane hity gdyby je wypromować.

wtorek, 6 lipca 2010

Syf.

Doniosły to i szczęśliwy czas, bo oto właśnie zakończyły się wybory prezydenckie. W związku z tym mamy 5 lat spokoju, przynajmniej jeśli chodzi o wybór prezydenta.
Jak powszechnie wiadomo wybory wygrał Bronson, ale nie Charles. Bo gdyby ten drugi wygrał to by tu trzymał wszystkich za mordę i w kraju byłby porządek.
Powiem otwarcie, bardzo ale to bardzo cieszę się, że to jednak nie Jarosław został prezydentem. Jeden prezydent Kaczyński i jeden premier Kaczyński w zupełności wystarczają, bo i tak na dobre zapisali się w historii naszego kraju. W ten czy inny sposób.
Nie oznacza to jednak, że cieszę się, że wygrał Bronisław, bo za nim tez nie przepadam. W sumie to nie byłbym zadowolony z żadnego z kandydatów, bo poglądów politycznych to ja nie mam praktycznie żadnych i dla mnie wszyscy są umoczeni w gównie po same uszy.
Tak czy inaczej, Bronek świętuje zwycięstwo. Ale warto się zastanowić nad tym czy to było realne zwycięstwo czy ludzie tylko wybrali mniejsze zło? Ja obstawiam to drugie. Co bystrzejsi, nauczeni doświadczeniem z lat poprzednich, mają dość Jarka po prostu wybrali Bronka, bo tylko on miał realne szanse pokonać drugiego kandydata.
Także ciesz się Pan, panie Komorowski ze zwycięstwa, które zwycięstwem żadnym jest w rzeczywistości.
Inna sprawa, która mnie najkrócej mówiąc wkurwia, to frekwencja jaka jest przy niemalże każdych wyborach. W granicach 55%. I to ma być kurwa decyzja narodu. Podjęta przez trochę ponad połowę Polaków i to między innymi tych, którzy od wielu lat siedzą zagranicą? I jak to cholera jest, że oni mają w ogóle prawo głosu? Skoro wybrali życie na emigracji dekady temu opuszczając Polskę, to czemu mają mieć prawo decydować o życiu ludzi w kraju? Czy nie zdają sobie sprawy, że ich ów wybór totalnie nie dotyczy, a mogą zasrać życie narodu pozostającego na miejscu? Uważam, że emigrantom, zwłaszcza tym, którzy siedzą za granicą lat kilkanaście nie powinno przypadać prawo głosu. Bo co ich to dotyczy?
Taki mniej więcej cytat gdzieś słyszałem w radiu chyba: "Polityka to wielkie szambo, w którym wszyscy politycy siedzą zanurzeni po szyję, tylko niektórzy jeszcze z własnej woli robią przysiady".

Muzycznie to nawiąże to tytułu notki:



No i jeszcze kawałek z czasów kiedy byłem zbuntowanym małolatem: